Dziecio...

...centryzm...
Zasiadam na chwilę do mojego DZIECIOCENTRYZMU. I na początek zatrzymuję się nad samą inspiracją i ... od razu pojawia się dwoistość pewna, mieszane uczucia i chaos w emocjach.
Bo tak z jednej strony podejście do macierzyństwa w wersji konserwatywnej (tak to nazwę roboczo) to ogólna radość, wielki entuzjazm i przyklejony uśmiech szeroki do twarzy, że oto bycie matką jest najcudowniejszym doświadczeniem i nie ma tu miejsca na jakiekolwiek wątpliwości i krok po kroku przestaję być kobietą, a staję się dodatkiem do swojego dziecka, które totalnie opanowuje rzeczywistość i moje życie i zaczyna w nim grać pierwsze skrzypce i tak do końca życia i jeszcze cieszyć się z tego mam - też do końca życia. I te zachwyty, ochy różne i achy - jaki ten nasz bobas słodki i ciućkać zaczynamy i dziecinniejemy i znikamy ;-)
Ale jest i druga strona tak żywo teraz w naszej codzienności rozpowszechniająca się, że oto macierzyństwo to też złość, niezgoda, wkurzenie na tego bobasa, niemożność odnalezienia siebie, że to brak czasu na swoje przyjemności, że to jednak ogranicza, że wypada się z obiegu czasu, kiedy dzieci nie było, że ciało już nie to samo, że depresja ciążowa, poporodowa, noworodkowa i niemowlęca itd.
Dwa podejścia  - dwa skrajne jednak i żadne z nich w pełni nie odzwierciedla stanu jaki mamy, kiedy matkami zostajemy. Każde z tych podejść, tkwienie na samych ich krańcach może być zwodnicze - jak każda skrajność! W tym drugim ugniata mnie trochę to, że nawet jak kobieta dopuszcza do świadomości, że tak dziecko mi coś zabiera, ogranicza, ale jednocześnie głośno mówi, że jest wyjątkowo, że jest dziwny rozsadzający od środka entuzjazm, że mimo zmęczenia, umordowania, nieprzespanych nocy, kolek i braku czasu na kolację przy świecach, to i tak dziecko to największy dar i cudowne doświadczenie wszechogarniające. To wtedy takie wyznanie budzą sprzeciw zwolenników macierzyństwa non-fiction, że jak to posiadanie dziecka może cieszyć, jak to ta kobieta śmie wyznać, że doświadcza czegoś niesamowitego.



Tak, tak, oba podejścia maja swoje mocne i słabiutkie strony. Ale jednak mimo wszystko bliżej mi do podejścia, gdzie śmiało i bez owijania można powiedzieć, że tak dziecko zmieniało moje życie, a już drugie dziecko to totalna rewolucja, że tak ja się zmieniłam, coś straciłam, coś minęło bezpowrotnie, ale też zyskałam coś nowego, a zaistniała rewolucja to jednocześnie szansa ogromna na nowe bycie, na nowe tu i teraz! I to właśnie mi świta w głowie!
Na półce książki mrugają okiem.


Zaczęło się od ONO Terakowskiej. I pierwsze moje zderzenie z tym, że podejście do swojego rosnącego brzucha i dziecka w nim wcale nie musi dawać radości. Potem kiedy mój własny brzuch rozrastał się powoli (po raz drugi) sięgnęłam po CZARNE MLEKO Elif Safak i tutaj kolejne odkrycia, że kobieta, jedna kobieta to jakby dwanaście kobiet, a czasami nawet więcej, w jednym ciele i obaw, i lęków też razy 12/lub więcej.
Teraz dopiero czas u mnie na PROJEKT MATKA Małgorzaty Łukowiak. I tutaj już czytam o tym, co sama miałam możliwość doświadczyć i odnajduję więcej powiązań niż różnic. Z zagłębiam się w temacie...




i tyle na dziś!
d.



Komentarze

Popularne posty