Taka kobieta...

... jest taka kobieta... widzę ją codziennie rano, w drodze do budzącej się dopiero mojej i jej codzienności. Ja dopiero rozbiegam się do dnia, dopiero idę do pracy, a ona już w swej pracy jest, już zaczęła dużo wcześniej, kiedy u mnie jeszcze sen spowijał wszystkie kąty w domu. Jest zmęczoną kobietą, umęczoną  swoją ciężką pracą. To ona - jak wiele innych osób dba o to, po czym chodzimy co dnia, w naszych miastach. Dba o chodniki, zamiata je, skrzętnie podnosi każdy szeleszczący pod naszymi nogami papier, jak śnieg zasypie wszystko to walczy z nim, odgarnia jego rozlazłe łapy, żeby chociaż skrawki ścieżek do przejścia suchą nogą były dla innych. Ma wypieki na twarzy, czerwone policzki błyszczą już z daleka, pajączki popękanych naczynek rzeźbią jej twarz, a zagłębienia skóry wokół oczu, ust, na czole zdradzają, że lata swojej młodzieńczej urody i świeżości ma już nieodwołalnie za sobą. Jej plecy zaokrąglają się, łamiąc ją i zdradzając że życie łatwe wcale nie jest i nie zapowiada się żeby chociaż mniej ciężkie się stało. Niekiedy przysiada na murku zamarzniętym i oddycha głęboko, patrzy wtedy przed siebie, podnosi oczy do nieba, przygląda się kraczących czarnym ptaszyskom i zawsze wtedy - kiedy mijamy się obie (każda ze swoim światem na plecach) uśmiechamy się do siebie i życzymy sobie dobrego dnia. To moment dla mnie, kiedy mimo że nadal idę, zatrzymuję się przy niej i widzę ją i patrzę długo na nią.
I widzę jej nieprzeciętną siłę. I dostrzegam jej świat. Jest w jej życiu mała córeczka, która czeka niecierpliwie gdzieś u kogoś, jak ona skończy robić coś dla innych i wróci do niej i będzie znowu tylko dla niej. Jest też mężczyzna, który też czeka, aż ona wróci i postawi przed nim talerz zupy, jak przyniesie do domu zakupy, jak ugotuje, jak posprząta, jak zajmie się psem, jak wysłucha jego marudzenia, jaki to świat zły, a ludzie okrutni, jak położy go do łóżka kiedy on złamany tym kiepskim życiem, znowu będzie zapijaczony czołgał się pod drzwiami. I tak codziennie i tak każdego dnia będzie ona dźwigać jego pijane ciało i kurczącą się duszę. I nie usłyszysz jej narzekań, że to niesprawiedliwe, że jej ciężko, że życie okrutne, a ludzie tacy bez serca. Ona po prostu wstanie rano o 4, po cichu, na palcach, by nikogo nie obudzić, ubierze swoją córeczkę, przez sen, zaprowadzi do osoby, której ufa, bo tu w domu tego zaufania już dawno zabrakło. I ruszy do swoich chodników i uśmiechnie się do mnie, w swej wełnianej czapce i za dużych dżinsach... I tylko czasami, jak światło jaśniejsze ranek rozświetla, zabłyszczy łza w jej oku...
I tylko czasami, jak masz szczęście to spotkasz ją, kiedy dzień powoli zwija się już w noc, jak idzie z szerokim uśmiechem, zasłuchana w szczebiot swojej córeczki, kiedy obie trzymają się mocno za ręce. I wtedy jej oczy suche są i błyszczą innym blaskiem...

I można by było tę opowieść zgłębić i odkrywać kolejne jej warstwy, ale... po co... ;-)
Pasuje mi tutaj "moralne salto" Strachów...



... jako kolejna warstwa... albo zupełnie inna opowieść...
d.

Komentarze

Popularne posty