kiedy trudność staje się łatwością...
przecieram czasem oczy
zrzucam poruszone zdumienie
strzepuję je prosto pod nogi
i idę przed siebie
ale nie zawsze ze sobą...
zadziwiam się, jak płytko spoglądam
jak pływam perfekcyjnie w komforcie
utkanym z dobrze znanych elementów
i nagle nie stąd nie znikąd
odkrycia robię
sama sobie otwieram zamknięte do tej pory
obszary wielkich zaskoczeń
tych z gatunku, inni już to mają za sobą
ja dopiero dopływam do brzegu...
i trzymam w kieszeni siebie za rękę
nikt nie widzi, a mi łatwiej
by nadal podnosić głowę
i dostrzegać wszystkie ważne gałęzie
takie zapomniane
w ostatnim czasie
łączące mnie z tym, co sednem jest...
i w końcu jest
łatwiej!
do następnego sztormu...
zrzucam poruszone zdumienie
strzepuję je prosto pod nogi
i idę przed siebie
ale nie zawsze ze sobą...
zadziwiam się, jak płytko spoglądam
jak pływam perfekcyjnie w komforcie
utkanym z dobrze znanych elementów
i nagle nie stąd nie znikąd
odkrycia robię
sama sobie otwieram zamknięte do tej pory
obszary wielkich zaskoczeń
tych z gatunku, inni już to mają za sobą
ja dopiero dopływam do brzegu...
i docierają mocniejsze barwy do źrenic
rozszerzają je
zaczynam widzieć inaczej
i cieszę się
bo to moje
nikt tu nic nie miesza
jestem sama przy sobie
pozwalam sobie na pobycie w ciszy
pozwalam sobie na pobycie w głośnej muzyce
nie przeszkadzam, mam słuchawki
oddzielają moje od reszty świata
i nie stąd, nie znikąd
nakładam filtr
i mogę więcej jeszcze zobaczyć
poszerzyć już rozszerzone
dodać cieni, dodać jasności
złapać zwiewność chwil
zbaczam z utartej, choć najeżonej trudnościami ścieżki
leśnej, obwarowanej szeregami drzew
bezpiecznej z nimi po bokach i zielonym mchem na wyciągnięcie palców
skrywającej ciemne zakamarki
z prześwitami niebieskiego nad głową
znam ją dobrze, nie obawiam się
jest moja, jak wypadające włosy
jak złamany tuż po malowaniu paznokieć
i odkrywam inny kąt patrzenia
bez emocji nie moich
z dala od silnych prądów targających nie moim morzem
pozwalam odpłynąć sobie
na czas mi potrzebny
bo budzik i tak w pogotowiu
ale na razie niedziela jeszcze trwa...
i pływam w swej zmienności
w kolorze
i bez tego jego jaskrawego złudzenia
że jest tak bezpiecznie
i zabieram w jednej chwili siebie do siebie
zbaczam z głównej drogi
ze spakowanym w torbie aparatem
z przyklejonym do pleców lękiem
moją niepewnością
i moją siłą
ruszam, bo tak mi potrzebne wyrwanie siebie
z tego, co okupione tysiącem emocji
z bezsilnością na czele
nikt nie widzi, a mi łatwiej
by nadal podnosić głowę
i dostrzegać wszystkie ważne gałęzie
takie zapomniane
w ostatnim czasie
łączące mnie z tym, co sednem jest...
łatwiej!
do następnego sztormu...
d.
Komentarze
Prześlij komentarz